MOJE NASZE MIEJSCA
EMDEK
Cześć I
Emdeku – pięknego i obszernego, poniemieckiego budynku dawnej grundschule i „starej jedynki” – już od lat nie ma. Dziś pozostała tylko pusta kubatura przestrzeni po nim: wielka, przezroczysta, widzialnie-niewidzialna, rozedrgana i nieuchwytna, choć dla wtajemniczonych pamięcią – znana i wyraźnie rysująca się w swoich szaroburych konturach. Rzeźbiona już tylko wyobraźnią i wspomnieniem azotowo-tlenowa figura budowli, której nie ma i już nigdy więcej nie będzie.
Ile razy przechodzę, przejeżdżam czy tylko myślę o tej, przecież nieistniejącej dotykalnie, sześciennej strukturze z powietrza i strzępków wspomnień – jest mi jakoś boleśnie. Pewnego dnia nowej ery, która zamknęła się końcem naszego symbolicznego dzieciństwa, a zaczęła dorosłością w „nowej Polsce”, pod emdek przyjechały buldożery czasu i rozwaliły go powoli a systematycznie. Najpierw pęknięciami rozszczelniły i osłabiły ściany. Potem, całkiem serio, bezpardonowo, bez pośpiechu i egzaltacji, z przerwą na drugie śniadanie jedzone wraz z robotnikami – waląc w mury kulami na łańcuchach i gryząc je paszczękami na wysięgnikach – unicestwiły bezdyskusyjnie i ostatecznie.
Coś jednak pozostało i emdek – „nie cały umarł”. Zmniejszył się i skurczył a proces jego znikania jest ciągły i chyba nieubłagany. Jednak nawet w takiej, coraz bardziej mikrej postaci – trwa: zmultiplikowany w głowach jego wychowanków i w coraz mniej uchwytnym sześcianie pustej przestrzeni po nim.
Tu, od ulicy Szkolnej, od strony murów obronnych, w powietrzno-kroplistej mgle przepływa ściana frontowa i wejście główne z kilku kamiennymi schodami, które pozostały do dziś – jak okrutny żart. Kiedyś wbiegały po nich z tornistrami gromady najpierw niemiecko, a za PRL-u polskojęzycznych dzieciaków. Wtedy to budynek, zanim jeszcze stał się emdekiem, był „starą jedynką”, Szkołą Podstawową nr 1 w Pyrzycach. Potem, gdy w latach 70. (?) XX wieku „starą jedynkę” przekształcono w Młodzieżowy Dom Kultury, dzieciaki chadzały ostrożniej i poważniej, bo miejsce to odwiedzali też ich starsi koledzy, dumnie nazywający siebie „młodzieżą”, a także ludzie całkiem dorośli.
Była też druga strona emdeku, zwrócona przez podwórko w kierunku centrum miasta. Na tę drugą stronę przechodziło się tylnym wyjściem, do tego stopnia mniej reprezentacyjnym od głównego, że co wyżsi z nas musieli schylać głowy. Jako że było ono drugie, bardziej na uboczu, osłonięte, było też chętniej przez nas uczęszczane.
Ów tylny podwórzec zamknięty był ze wszystkich stron. Na wprost, poprzez rząd poniemieckich kasztanowców, patrzyły nań okna mieszkalnych, czteropiętrowych betonowców. Zza tychże okien w emdek wsłuchiwały się uszy mieszczan. Ileż to razy dzielni ci ludzie zmuszeni byli wysłuchiwać trash-metalowo-punkrockowej łupaniny, która przez otwarte okna sali prób wdzierała się do ich mieszkań? Ile razy bezskutecznie interweniowali w wyższych instancjach? – tego nie wie do dziś nikt. Chwała im za to, że ostali się w swych mieszkaniach, by być blisko z uciekającymi w głośną muzykę dziećmi miasteczka.
Zaraz obok tylnego wejścia, na prawo, znajdowała się oficyna sąsiedniej kamieniczki, równie starej, zaprzeszłej i unicestwionej bodaj w tym samym czasie, co emdek. Mieszkali w niej pyrzyccy tuziemcy; amatorzy mocnych wrażeń spod znaku taniego wina i „Sportów”, arcymocnych papierosów bez filtra. Niekiedy można było usłyszeć ich dosadne komentarze wyrażane pod adresem całego świata, a „muzyki młodej generacji” w szczególności, językiem intonacji zrozumiałym pod każdą szerokością geograficzną. Czy jest gdzieś w Polsce i na świecie Miasteczko, które by nie miało takich tuziemców?
Po drugiej stronie podwórka była i jeszcze stoi sala gimnastyczna, zbudowana z peerelowskich betonowych pustaków. Niekiedy, poza zajęciami sportowymi, odbywały się w niej potańcówki, dyskoteki i koncerty. A jakże, punkrock rozbrzmiewał również i tam, zniekształcony charakterystycznym pogłosem, który wytwarzają wszystkie sale gimnastyczne świata. Nie dało się tu usłyszeć niczego, ani rytmu, ani melodii, i tylko to jedno, wielkie dudnienie tworzące się niczym w gigantycznej studni było kwintesencją rasowego punkrocka.
Niszczejący tułów sali gimnastycznej powoli i nieubłaganie zmierza tam, gdzie odszedł emdek, ona także stanie się niebawem już tylko bytem świetlistym i napowietrznym. Stary obiekt, nieforemny, pękający, cieknący miejscami przez sparciałą dachową papę, do nowych czasów zupełnie nieprzystosowany i niewymiarowy jak socjalizm – wydaje się miastu zbędny, jak starość.
To tu właśnie, od podwórka, najchętniej przy tylnym wejściu, w przestrzeni bronionej z czterech stron: przez plecy emdeku, oficynę tuziemców, kasztanowce z betonowcem i mieszczanami wewnątrz oraz salę gimnastyczną, można było po próbie stanąć na pogaduchy i papieroski.
Było tu jakoś bezpieczniej i intymniej, a najpiękniej wiosną i latem, gdy w nozdrza buchało kwiecie i nieuporządkowana roślinność, wegetująca bujnie i bez zbędnego rabatowego stresu wzdłuż okalającego podwórzec ogrodzenia.
Punkrokowcy albo poeci, którzy skończyli akurat próbę, spotykali się tu z rastamanami lub metalowcami, którzy na próbę przyszli. Serdeczne rozmowy przeplatane były żartami, drobnymi docinkami i złośliwostkami, przesycone śmiechem i poczuciem wtajemniczenia i wspólnoty. Bo czyż muzycy-grajkowie całego uniwersum nie są jakoś szczególnie wtajemniczeni i połączeni?
Ale wejdźmy z powrotem, do środka. Wewnątrz przezroczystego budynku z powietrza przepływa parter z szatnią i pokoje instytucji przesiadujących tu w gościnie. Była tu chyba poradnia pedagogiczna, zawodowa, być może biura delegatury kuratorium oświaty. W sumie kilka pomieszczeń czegoś mniej lub więcej urzędowego, nieznanego i przez nas mało uczęszczanego, co jednak odnotować dla pamięci trzeba i warto, łącznie z faktem, że właśnie na dole były też chyba jedyne(?) w budynku toalety.
Szerokie, powycierane schody, kamienne i wygładzone na krawędziach tysiącami stóp i stópek – prowadzą z parteru stromo wyżej, gdzie zaczyna się właściwy „emdek”: wysoki i dość wąski korytarz pierwszego piętra. Po obu jego stronach pracownie plastyczne, gastronomiczne, muzyczne, teatralne, gabinet dyrektora, sekretariat, pokój nauczycielski.
A jeszcze o piętro wyżej kolejny podobny korytarz i zaraz po lewej – nasze „jądro jasności” – sala prób i studio muzyczne, gdzie mniej lub bardziej poradnie generowaliśmy nasze dźwięki. Po prawej zaś, w głębi korytarza, wysoka i jasna aula pełniąca funkcję sali widowiskowej. Ładna i obszerna, podparta pośrodku czterema stalowymi i szczupłymi filarami i przestrzelona z dwu stron smukłymi, sklepionymi półokrągło oknami.
Wreszcie najmniej uczęszczane poddasze, tajemne, z pozoru ciche, gdzie można było wyskoczyć na szybkiego i pokątnego papieroska, a z korytarza zerknąć do rozbrzmiewającej weselnymi dźwiękami kanciapy „chłopaków od Wilusia”.
Azotowo-tlenowy blok, przemieszczająca się po kilka, kilkanaście metrów w boki i w górę, i w dół – przestrzeń wypełniona wspomnieniami, przyjaźnią, młodością, życiem, śmiechem, zdjęciami, zagubioną taśmą magnetofonową i kasetą wideo. Gdy poszperać w pamięci i dobrze wsłuchać się w to dzisiejsze „brzmienie ciszy”, to odnajdzie się w niej dźwięki. Nieporadne, szorstkie, za to tak serdeczne, jak zawiązujące się z nich miłostki i miłości, po których pozostało do dziś niejedno rodzinne stadko.
W uniwersum emdeku było i działo się wszystko.
(…)
Cdn.
Emdek zburzyli gdzies tak w 2000, mkze w 2001, czyli ta „nowa Polska” juz troche trwala
Parkingi by zrobili albo chociaz to pobojowisko sprzatneli
Stare fotele zderzaki butelki itp
A kto jest właścicielem sali gimnastycznej. Teren do niego należy, może straż miejska nałoży mandat za bałagan i …..
…i wspaniała Pani Antczak..koło krajoznawcze..cudne wycieczki..interesujące opowieści..Biskupin..Cieszyn…
Ludzie, a ma ktoś jakieś foty MDK?
No właśnie,posiada ktoś jakiekolwiek zdjęcia MDK?Z chęcią odkupię
Do póxnych godzin nocnych słychac było tylko szarpanie elektrycznych gitar przy otwartych oknach.
Mieszkańcy ul. Krótkiej nie mają gdzie postawić samochodu, a teren dziczeje bezpańsko – nie ma gospodarza w tym mieście.
To niechaj sobie kupią ten plac i parkingi zrobią ….chcieli by wszystko za darmo….
Artykuł, to jak by opowieść o innym miejscu nie pyrzyckim. Gratuluję autorowi lub autorce artykułu, takiego ukazania tego miejsca. Czytając można oczami wyobraźni wejść jakby w świat sprzed kilu lat… Szkoda, że tak kończy się historia tego budynku, być może w niedalekiej przyszłości powstanie tu parking lub inne ciekawe i potrzebne miejsce dla mieszkańców. Ważne w tej historii jest to, co osiągnął autor artykułu… pamięć, która zostanie choćby we wspomnieniach spisanych tu w internecie.
opisane poetycko z uczuciem nostalgii
Pyrzycki Park Narodowy.
Takiego grafomanstwa jeszcze nie czytałam. Człowieku który to pisałeś co brałeś,czym potraktowales swój mózg.
Przychylam się do powyższej opinii. Cóż za Idylla, cóż za legenda i jaki niepojęty, niesamowity czar miejsca. Przesada. Grafomania. Kicz.