O tym, co niesie wiatr we włosach

Młodzi z Klubu LSZ Sekcja Sportów Motorowych Kozielice, Krzysiek Lichota i Łukasz Durkin, mówią, że mają to szczęście, bo wspierają ich rodzice.

– Zwykle jednak jest tak, że młodzież dostaje motocykl, a potem rób sobie co chcesz. Podstawą jest bezpieczna jazda, czyli ubranie, treningi, szkolenia, dojazd na zawody. Później sport zatrzymuje się na finansach – twierdzą zgodnie.

– Zdarza się, że ktoś wywali się, coś sobie złamie, bo jeździ w dresie, w samym kasku, ludzie mówią, że to jest niebezpieczny sport. Czasami mamy takie wywrotki, ktoś patrzy z boku i się dziwi, że wstajemy i jedziemy dalej. – mówi Krzysiek.

Czy ten sport wymaga tylko zasobnego portfela? Wydaje się, że maszyna załatwi wszystko, a im lepsza, tym lepszy show na torze. W czasie rozmowy, okazuje się, jak bardzo jest to mylna opinia.

Cofamy się do historii motocrossu w Pyrzycach. Zaczynał Konrad Krajewski, jeszcze przy PZMot.

– Potem stworzyliśmy nową grupę, sięgając do korzeni tego sportu. Mamy też grupę quadowców, organizują rajdy, jeżdżą w terenie, są to rajdy kontrolowane. Dzieciaki trzeba zawieźć, zaopiekować się nimi, dopilnować na torze, więc udział w tym biorą całe rodziny. A my, dorośli, którzy jeździmy, no oczywiście mamy przyzwolenie, czasami milczące…naszych małżonek czy małżonków… Grupa motocrossowa powstała jesienią 2012 roku w przy LZS w Kozielicach i tak zaczęliśmy funkcjonować formalnie. – przypomina Darek Lichota, który ciągnie tę pasję już kilka lat, ale pamięta moją deklarację na wstępie, że jestem „zielona” w tym temacie, więc wyjaśnia:

– Motocross to nie tylko jazda szosowa, to enduro, cross i quady…

Godzinną akcję ratowania quada z kurzawki koło Załęża, mam okazję zobaczyć przypadkowo, nazajutrz po tej rozmowie. Na szczęście pomocną dłoń, a właściwie traktor,  wyciąga ponad 400 kilogramową maszynę, od pozostania na wieki w zalanej kopalni piasku i żwiru.

Andrzej Kostkiewicz, przypomina z kolei czasy odległe.

– Wiesz, to było tak, że my z workami pełnymi części jeździliśmy do Warszawy, tam kupowaliśmy, zamienialiśmy. Była składnica części motocykli żużlowych z przydziału i tam wymienialiśmy się z chłopakami. Wtedy PZMOTy sporo finansowały i kluby działały przy tym związku. W Pyrzycach motocross praktycznie nie istniał.

A mnie interesuje rola i moda kobiet w motocrossie. Pytam Martę, żonę Darka Lichoty, bo wcześniej słyszę o niemym przyzwoleniu.

– Trochę się obawiam, przede wszystkim o syna. To jest tak naprawdę dużo czasu, który spędzają na szykowaniu się do wyjazdu, spędzają czas w garażu, potem wyjeżdżają na weekend, męża nie ma, syna nie ma. Jeżdżę z nimi blisko: Nowogard, Rosówek, Chojna, ale już dalej nie – Oborniki, Wschowa, Ostrów Wlkp. Krzysiek brał udział we wszystkich dziewięciu zawodach tej strefy.

Jest i wątek finansowy, ale coś za coś.

– Nie zarabiamy milionów. Jest to kosztowne, ale daje niesamowitą satysfakcję, zacieśnia więź między ludźmi, kiedy na zawody przyjeżdżają całe rodziny, a jeżdżą nawet 6 latki, tor się obstawia, pomaga się, nie ma wtedy żadnych poddziałów. My nie wiemy kto, kim jest, poglądy polityczne nie mają znaczenia, nie ma podziału, nie rywalizujemy finansowo, ma takich tematów.

Do Pizzerii Calabria wchodzą, jak na sygnał kolejne osoby, nie spodziewałam się, kiedy dokładano kolejne stoły, że wszystkie miejsca będą zajęte. Przyjeżdża rodzina z Babinka, dociera Gosia i Marek Sosnowscy, naprzeciwko Iwona śmieje się, że zaczęła jeździć motorem późno, kiedy powinna już zacząć robić na drutach. Wcześniej zarzekała się, że nigdy więcej nie wsiądzie na motor, kiedy pojechała z mężem „na plecaku” – jako pasażerka.

– Na któreś urodziny męża, zrobiłam mu niespodziankę. Pod niego nieobecność kupiłam motocykl, wcześniej zrobiłam prawo jazdy – mówi Iwona zupełnie naturalnie, choć wszystkich to nieźle wtedy ubawiło.

Marek zaraz wspomina o swoim 73 letnim ojcu, który również jeździ motorem. Trochę im zazdroszczę, za ten wiatr we włosach i fajny klimat wspólnoty, który tworzą.

– No tak, ale wiesz, ja się wychowałam w garażu, nie było lalek, były szmatki, śrubki. Pamiętam swój pierwszy sprzęt simsona, w wieku 12 lat i do dziś z motoru praktycznie nie zeszłam. Mój ojciec stawiał przede wszystkim na technikę, brałam udział w zawodach, to mnie zahartowało. Potem dostałam kolejną maszynę, ale żeby w ogóle na nią wsiąść musiałam zjechać z ulicy Górnej albo stawałam na ławce i wskakiwałam na motor – wspomina Gosia Sosnowska. – Teraz młodzież zrobiła sobie tor, to są kontrolowane upadki, kiedyś robiliśmy to na górkach koło wodociągów, koło PZMotu. Potem stworzyliśmy dużą grupę, startowaliśmy w Pucharze Polski kilkanaście lat temu, ścigaliśmy się w Poznaniu, tam można było się wyżyć. Ale to Darek Lichota przetarł ścieżki do przygotowanego toru koło Kozielic, młodzież wzięła łopaty, sprzęt i pomagali, pracowali, a ówczesny wójt Kiciński również pomógł – chwali ich determinację.

Każdego z osobna nie da się przedstawić, ale to przecież prawie rodzina. Pytam więc jakie cechy trzeba mieć, żeby uprawiać ten sport, wyliczają: mix odwagi i głupoty, to na pierwszych miejscach. Zgodę pieczętuje śmiech na sali. Ale nie po to jeżdżą, żeby zrobić sobie krzywdę, więc przewidywalność, technika, logika. To podstawy. I przyjaźń, pomoc.

– Nawet w czasie ostatniej drogi, nie zapominamy o braterstwie. Naszego przyjaciela poprowadziła Rodzina, ale też nasza grupa – Darek wspomina zmarłego kolegę.

Kilku pasjonatów znam, wychowywaliśmy się na jednym podwórku, przy blokowiskach. Chłopaki grali w piłkę, chodzili po murach, szarpali się, latem jeździliśmy nad jezioro. Pamiętam nauki jazdy motocyklem na piaskach, pustych wzgórz morenowych nieopodal jeziora, które znamy jako umowne Derczewo. Wiele kończyło się kolejnymi upadkami i kontuzjami.

Małgosia patrzy na mnie i próbuje czytać w myślach.

– Wiesz co…ja cię muszę kiedyś przewieźć motocyklem, wtedy zobaczysz, co znaczy ten wiatr we włosach.

Trzymam za słowo. Czy mam wam życzyć szerokiej drogi?

Nie, raczej bezpiecznej jazdy. Może spotkamy się na bezdrożach.

Anetta Głuchowska-Masłyk

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.